Epilog : Czekał nas jeszcze powrót. Najpierw około doby niemieckimi i polskimi kolejami. W Monachium między 23.00 a 2.00 trzy godziny oczekiwania na pociąg. Wyjechaliśmy rowerami na miasto, żeby coś robić. I to był udany strzał! Akurat odbywała się tam tak zwana długa noc. Nieustający festyn na całym starym mieście.
Mnóstwo większych i mniejszych koncertów muzycznych. Część wprost na ulicach i placach. Coś pięknego ! Na moim rowerze powiewała z przodu biało-czerwona flaga. Oczywiście zaraz zostałem zaczepiony przez rodaków – ze zdziwieniem i niekłamanym podziwem wysłuchali krótkiego opowiadania o alpejskiej włóczędze. I dalej pociągiem
. Było ich tej doby chyba jedenaście. Gdy ostatni z nich zatrzymał się w Kutnie nadeszła pora pożegnań. Michał jechał dalej do Warszawy. Miki i ja wyruszaliśmy jeszcze rowerami w nocną podróż. On do Łodzi, ja do Łowicza. Część drogi – do Piątku – przebyliśmy razem. Rozstaliśmy się w geometrycznym środku Polski, obiecując sobie jeszcze jakiś wspólny wyjazd w przyszłości.
Tak, w tym składzie i z tymi ludźmi warto jeździć częściej. I dalej do Łowicza. Wcale już nie byłem tak napalony na jeżdżenie rowerem, ale najbliższy pociąg był po czwartej rano, więc wolałem nie tracić czasu. Droga zleciała szybko, trochę wkurzały auta jadące z naprzeciwka na długich światłach. Czasem musiałem się zatrzymywać, bo nie wiedziałem, czy nie jadę wprost do rowu. Kilkanaście godzin zabawiłem w Łowiczu u siostry i znowu pociąg, tym razem już do Nowego Sącza.
W poniedziałek 02.06.2008 o godzinie 23.30 , po trzech tygodniach włóczęgi byłem w domu !
Jak ogień, jak piorun, jak burza,
przez deszcze, rzez noce, przez dnie,
po falach wzburzonych emerdepe
Transatlantyk do celu mknie.
Ach, cóż to tam z mgły się wynurza,
a numer ma jedenaście?
To Transatlantyk przepływa.
Z fal robi kurzawę – popatrzcie
Niestraszne mu fale wysokie,
niestraszny huragan, ni szkwał.
Transatlantyk pokonuje przestrzeń
jakby nieziemski napęd miał.
Jak woj do boju staje,
po morzach i oceanach płynie.
Wszak przecież Chrzestna Matka
Marek mu dała na imię.
Na dnie zostały w odmętach
Titanic i Andrea Doria.
Na naszych oczach się pisze
Transatlantyka historia.
Uparcie podąża do celu,
ma w swym rozumie przecie,
że nie tylko wygrywa
kto jest pierwszy na mecie.
Nie pójdzie na marne Twój trud,
głód, brud i żalu łzy.
Do boju stajemy już dziś,
na rowerze – jak Ty.
Nie, to jeszcze nie koniec.
Jeszcze trochę popłyniesz,
niejedną falę pokonasz,
niejeden pył wodny wzbijesz.
Choć wiatry przeciwne wieją,
choć w rejsie się mnożą zakręty,
płyniesz pod swoją banderą,
dumny i nieugięty.