Pierwszy dzień wiosny
Prognozy pogody na sobotę wyglądały bardzo zachęcająco. Trzeba się ruszyć,
jechać gdzieś, coś zobaczyć, przywitać wiosnę, trochę asfaltu na koła
ponawijać.
Ogłosiłem dzień wcześniej wycieczkę na forum – może akurat ktoś jeszcze ma
pomysł na odwiedzenie Kazimierza? Myślę, że to dobry pomysł – po co liczyć na
przypadkowe spotkania w trasie, jeśli można coś zaaranżować? W wątku nie
odezwał się nikt, ale na PW udało się umówić z Mamuszem. Planują wraz z żoną
przejażdżkę do Nałęczowa, więc będzie okazja się spotkać i poznać osobiście.
Proponuję spotkanie w Puławach o 13.00, ale dostaję odpowiedź : nie no, o
trzynastej to my już będziemy daleko, że ho ho, trzeba wcześniej.
Bardzo mnie to zdyscyplinowało z rana. Pobudka o 6.00, śniadanie, pakowanie,
pompowanie kółek, zakupy – o 8.00 wystartowałem. Pogoda wymarzona – ciepło,
słońce, wiatr jakby trochę boczny ale ma też miejscami składową popychającą.
Trzeba trochę pocisnąć, nie robić wiochy i być w tych Puławach na południe.
Jadę szybko, sprawnie, z uśmiechem na ustach. Wszystko wokół zachęca do jazdy.
Mijam Annopol, Józefów, Opole Lubelskie. Kawałek dalej zatrzymuję się, telefon
w dłoń, dzwonię do Mamusza.
– Cześć, gdzie jesteście?
– … eee … w Garbatce (miejsce zamieszkania)
No to pięknie. Dobra, zdzwonimy się za godzinę.
Złapałem trochę luzu, bez nadmiernego pośpiechu dojeżdżam do Kazimierza. Jest
pięknie i ze względu na porę roku nie ma jeszcze dzikiego tłumu. Obowiązkowe
zdjęcie roweru w rynku pod studnią, telefon – okazuje się że mam zaczekać
raptem z pół godzinki. Doskonała okazja na wypicie kawy. Rozsiadam się w
ogródku kawiarni. Turystów na palcach kilku rąk by można policzyć, ale Cyganki
pracują ambitnie. Jedna koniecznie mi wróżyć chciała. Nawet jakąś kartę
wybrałem z talii, co zobligowało ją do opowiadania o żonie. Gdy jednak z uporem
maniaka odmawiałem dotknięcia kart pieniążkiem, ale takim papierowym,
zniechęciła się i odeszła do innych. Co za ulga!
Przeniosłem się do środka kawiarni, bo upał nie był jednak zbyt wielki. Po
chwili nadjechali oczekiwani Mamusz i Ula. Posiedzieliśmy przy kawie,
pogadaliśmy na tematy rowerowe. Umówiliśmy się wstępnie na spotkanie w środę,
bo będą w mojej okolicy.
Potem pamiątkowe zdjęcie, trzy kilometry wspólnej jazdy i rozjeżdżamy się każdy w swoją stronę.
Przede mną jeszcze ponad sto kilometrów jazdy – trzeba się sprężać.
Puławy. Przejeżdżam przez miasto i na chwilę wpadam do Parku Czartoryskich. Bardzo piękne miejsce. Doskonałe, żeby powłóczyć się tu późniejszą i pełną wiosną, jeszcze w jakimś miłym towarzystwie…
Jadę dalej. Przejeżdżam Wisłę, skręcam w kierunku Janowca. Organizm dopomina się jakiegoś obiadu. Nie wolno lekceważyć takich sygnałów. W miasteczku wjeżdżam do rynku i tradycyjnie udaję się do Domu Restauracyjnego. Mam dobre doświadczenia z tą knajpką. Rosół, pierogi z mięsem, surówka. Do rosołu dodatkowo porcję pieczywa zamawiam. Z reguły budzi to lekkie zdziwienie u kelnerów, ale jak jestem wściekle głodny, to tak właśnie zamawiam. No i właśnie – to pieczywo. W koszyczku, z serwetką, cztery kromki chleba, a w tym chlebie jakieś czerwone kropki. Przyglądam się bacznie. Żurawina? Papryka? Raczej to drugie. Próbuję – doskonałe! W tej restauracji promują i sprzedają trochę produktów regionalnych. W tym przypadku trafili w dziesiątkę. Na odchodnym kupuję coś około kilograma tego chleba.
Jadę dalej. Późno się robi. Nie ma szans, żebym zdążył za
dnia do domu. Na dodatek wiatr jakoś nieprzyjemnie od czoła zawiewa, pagórki
jakieś się pojawiają. Wlokę się noga za nogą i nie bardzo mogę coś z tym faktem
zrobić. Dopiero za Solcem wiatr jakby ustał, wigoru też trochę dostałem. O
dwudziestej byłem w domu. Jak dobrze.
trasa wycieczki : http://ridewithgps.com/routes/7244874