Pierwszy dłuższy wyjazd rowerem na Słowację odbyłem na Wielkanoc ubiegłego roku. Samotna wędrówka ma pewien urok o ile nie trwa na tyle długo, że samotność zaczyna dokuczać. Można wtedy przemyśleć w spokoju pewne sprawy, pobić się trochę z myślami, no i odbyć wędrówkę czerpiąc to co z niej najlepsze – poznając ludzi, poznając miejsca, sprawdzając też hart ducha i ciała. Piękno górskiej części Słowacji sprawiło, że w tym roku postanowiłem Święta Wielkanocne spędzić w identyczny sposób. Niestety – aura nie bardzo sprzyjała wtedy podobnym zamiarom i trzeba było przełożyć wyjazd na później. Odpowiedni moment przyszedł w tak zwany „długi weekend” na początku maja. Z dziką rozkoszą oderwałem się od intensywnej ostatnio pracy zawodowej. Wieczorem ostatnie przygotowania , a rano przed godziną ósmą już siedziałem na rowerze.
Dzień pierwszy – 01.05.2008
Nowy Sącz – Piwniczna – Stara Lubovnia – Poprad – Telgart
Dystans – 128 km , średnia prędkość – 16,65 km/h , dzienne przewyższenie – 1509 m
Poranek przywitał mnie słońcem, oraz wiatrem, który jak zwykle najchętniej wieje prosto w oczy, a czasem jest na tyle uprzejmy, że powiewa tylko z boku. Już w Piwnicznej widać było jak na dłoni, że z ciut szybszej jazdy to mi raczej niewiele wyjdzie tym razem. Najwyraźniej pogoda będzie sprawdzać mój hart ducha i ciała. Trudno. Tuż za przejściem granicznym krótki odpoczynek, chwila na zdjęcia i na tabliczkę czekolady. Od początku tego roku z dziką satysfakcją fotografuję opustoszałe budynki przejść granicznych. Ciekawe, kto by na tym ucierpiał, gdyby nie było ich wcale przez ostatnie np. pięćdziesiąt lat? Jaki będzie ich los za dwa czy trzy lata? Czy ktoś to porozbiera, czy też będą stały niszczejąc i strasząc? Szlabany uroczyście rąbano przy dźwięku orkiestr i fanfar w któryś z grudniowych dni. A z nimi co będzie? Może choć niektóre powinny zostać jako swego rodzaju przestroga?
Na szczycie podjazdu przed Starą Lubovnią zimno i wietrznie. Ubieram kurtkę. Już jej tego dnia nie zdejmę. Droga mija bez specjalnych atrakcji. Tatry schowały się za mgłą i chmurami, czasem tylko prześwitują jakieś fragmenty. Za Popradem obiad, a potem krótka sjesta na ławeczce przy sadzawce w towarzystwie dzikich kaczek i nielicznych spacerowiczów. Może to nawet była drzemka? Dalsza trasa przebiega w pobliżu parku narodowego „Słowacki Raj”. Robi się coraz piękniej i coraz górzyściej. Około osiemnastej szybkim zjazdem docieram do miasteczka Telgart – tutaj plan przewiduje metę dzisiejszego etapu. W pensjonacie „U Hanki” znajduję nocleg. Bardzo dobre warunki, a zapłaciłem 400 koron (40 zł). Podobny standard w Polsce kosztuje ze dwa razy tyle.
Dzień drugi – 02.05.2008
Telgart – Kralova Hola – Telgart – Stratena – Gemerska Poloma – Spiska Nova Ves Dystans – 134 km , średnia prędkość – 15,30 km/h , dzienne przewyższenie – 2055 m
Logika nocowania w Telgarcie była prosta : tuż obok jest Kralova Hola, czyli najwyższy i najtrudniejszy podjazd na Słowacji. Przed zbliżającym się wyjazdem w Alpy wypada się zmierzyć z tak poważnym przeciwnikiem. 1948 m n.p.m. to jeszcze co prawda nie Alpy, ale stromizna pod koniec podjazdu ma 16% – i to już robi wrażenie.
Tradycyjnie z rana świeci słońce. Wyjeżdżam z Telgartu zostawiając większość bagażu w pensjonacie. Po trzech kilometrach po raz pierwszy dostrzegam Holę. Nie jest dobrze !
Mniej więcej od połowy w górę jest mocno ośnieżona. Czy na drodze też będzie biało?
Trzeba sprawdzić osobiście. Innego wyjścia nie przyjmuję. Niebawem skręcam z głównej drogi w kierunku miejscowości Szumiac. Już zaczyna być stromo. Na ryneczku w Szumiacu krótki postój, łyk picia z bidonu i ruszam dalej. Początki są nietrudne. Nachylenie nie przeraża, pod kołami sympatyczny asfalt. Fotografuję mijaną posesję. Ładnie urządzona i bardzo zadbana. Niedługo ostry skręt w prawo i zaczyna się szuter. Początkowo nawierzchnia jest równa i dobrze utrzymana – później będzie coraz gorzej. W dole po prawej ładny widok na Szumiac. Nawierzchnia robi się coraz gorsza – nie za bardzo odpowiednia do moich delikatnych i wąziutkich opon. No dobra – niech będzie, że to opony nie są odpowiednie do nawierzchni. W każdym bądź razie jadę pomalutku , jakieś 5 do 6 km/h. Jestem trochę rozczarowany – z opisów w Internecie wynikało, że tego szutru nie będzie za dużo, że przeważa asfalt. Może pomyliłem drogę? Ciekawe jak, skoro nie było żadnych rozwidleń.
Napotkany leśnik potwierdza , że jadę dobrze, to znaczy dobrą drogą. Sytuację wykorzystuje jego młody ogar witając się ze mną wylewnie. Błoto z powitania dało się później jakoś wykruszyć, a piesek i tak był sympatyczny. Mijam 1400 m n.p.m. Przekaźnik na szczycie widoczny już jak na dłoni, po bokach drogi pokazują się zwały śniegu, a obiecanego asfaltu jak nie było tak nie ma. Trochę powyżej ukazuje się drewniany domek, jakby jakaś dacza, i chwilę za nią upragniona zmiana nawierzchni. Automatycznie przyspieszam o 3 km/h! Radość nie trwała jednak długo. Za najbliższym zakrętem okazało się, że droga pokryta jest śniegiem. KONIEC JAZDY. Dojechałem do 1468 m n.p.m. Dalej wolałem nie próbować.
Będzie dobra okazja, żeby przyjechać tu za miesiąc lub dwa i podjechać do końca. Wracam do pensjonatu, pakuję bagaże, jem obiad i ruszam drogą dookoła Słowackiego Raju w kierunku miasta Nova Spiska Ves. Droga wiedzie przez bardzo piękne okolice, obfituje w zjazdy i podjazdy. Najdłuższy podjazd zaczął się tuż za Gemerską Polomą i trwał przez 17 km. Na szczęście nie był bardzo stromy. Szczerze mówiąc, to nie liczyłem na aż tyle atrakcji. Około osiemnastej po długim zjeździe z ulgą powitałem Spiską Novą Ves.
I tutaj zaczęły się schody z noclegiem – wszędzie wszystkie miejsca zajęte. Nie doceniłem mobilności rodaków. A tymczasem w weekend odbył się najazd Polaków na Słowację.
Któryś z właścicieli pensjonatu wytłumaczył mi : „Słuchaj, nas jest pięć milionów, a was czterdzieści. Więc jak tu wszyscy przyjeżdżacie, to nie może być nigdzie żadnego wolnego miejsca.” Proste ! Kolejny pensjonat – „Nemo”. Goście przy stolikach piją kawę lub piwo, a nikogo z obsługi nie widać. Dzwonię na podany numer telefonu. Pan odbiera i tłumaczy mi, że wynajął wszystkie miejsca w związku z czym jest po pracy i pojechał sobie rowerem w górki. Oho! Zaświeciła mi się gdzieś zielona lampka w mózgu. Rowerzysta! Mam cię!
Super – mówię – pewnie się gdzieś mijaliśmy po drodze, bo ja właśnie przyjechałem rowerem z Polski i nie mam gdzie spać. Świetnie – odpowiada gość – ale ja naprawdę nie mam miejsca. Dobrze – jadę dalej. Po chwili ktoś mnie dogania na rowerze i mówi : „cześć jestem Milan z pensjonatu „Nemo”, domyśliłem się po polskiej fladze , że to ty do mnie niedawno dzwoniłeś, zaprowadzę cię do kolegi, może on ma jakieś miejsca.” Dwóch kolejnych kolegów nie miało miejsc, więc facet chwycił za telefon i dotąd dzwonił , aż mi znalazł miejsce. Proszę – jak potrafią sobie pomagać rowerzyści.
Dzień trzeci – 03.05.2008
Spiska Nova Ves – Levoca – Spiskie Podhradie – Torysa – Lipany – L’ubotin – Bardejov – Zborov – Regetovka.
Dystans – 133 km , średnia prędkość – 15,87 km/h , dzienne przewyższenie – 1390 m
Wyruszam do Levocy. Nie byłem tam ze trzy lata, chętnie znów zobaczę to piękne zabytkowe miasto. Znowu wiatr prosto w pysk. Coś strasznego! Momentami „lepsze” to niż stromy podjazd. Przejażdżka po starej części miasta wynagradza jednak trudy dojazdu. Jest słonecznie, można więc pstryknąć kilka zdjęć. Następny punkt to zamek Spiski Hrad, a w zasadzie jego okazałe ruiny. Zwiedzałem ten zamek dwukrotnie, kilka razy przejeżdżałem obok i jakoś zawsze chętnie tu wracam. Jest na co popatrzeć. Polecam wszystkim. Załamuje mi się pogoda. Jest coraz więcej chmur. Pewnie niedługo będzie padać. Pokonuję cztery kilometry znaczącego podjazdu w kierunku Niżnego Slavkova i na szczycie dopada mnie deszcz z gradem. Trwa jednak tylko kilka minut i nawet nie zdążyłem dobrze zmoknąć.
No i dobrze! Za Lipanami obiad w „motorestaurancie”. Dalej znowu wiatr i podjazdy. Na szczęście już niedługo skręt na wschód w kierunku Bardejova i wtedy wiatr powinien mi wiać prawie że prosto w plecy. I tak było! A na dodatek ostatnie dwadzieścia kilometrów było z górki. Co za rozkosz! Chyba Szurkowski w najlepszych latach by mnie nie dogonił!
W Bardejovie znowu zderzenie z noclegową rzeczywistością. Miałem zaplanowany wieczorny wypad do miasta na piwo, a tymczasem szukając miejsca do spania oddaliłem się od Bardejova aż o 20 km! Znowu Polacy wszystko pozajmowali. Hotel „Regetovka” w Regetovce jest przyzwoity i tani , ale klimaty Bardejova tego wieczoru były nie dla mnie.
Dzień czwarty –
04.05.2008
Regetovka – Konieczna – Sękowa – Gorlice- Nowy Sącz
Dystans – 81 km , średnia prędkość –
17,78 km/h , dzienne przewyższenie – 880 m
Tym razem ranek nie powitał mnie słońcem. Było wprost przeciwnie – lało jak z
cebra od samiutkiego rana! Przeczekałem najgorsze w hotelu i wyruszyłem w
trasę. Prawie nie padało. Dzisiaj pierwszym celem jest Sękowa – odwiedzę Ulę i
Jacka, i stamtąd już tylko malutki skok do Nowego Sącza. Po godzinie zaczęło
padać. Dojechałem do Sękowej kompletnie przemoczony i solidnie zmarznięty.
Mam dużo szczęścia, że mam takich przyjaciół, u których drzwi stoją dla mnie
otworem w każdej potrzebie. Po kilku godzinach wyjechałem od nich ogrzany,
wysuszony i nakarmiony, a dwie i pół godziny później dojechałem (już tym razem
bez deszczu) do swojego domu.
Niestety, nie da
się tutaj zamieścić zdjęć z wyjazdu. Bardzo niska rozdzielczość. Zdjęcia można
obejrzeć na starszej wersji mojej strony, pod adresem : http://elektra.alte.pl/transatlantyk/slowacja.html
Mapka trasy wyjazdu:
Link
do mapki: https://ridewithgps.com/routes/42066747
Chciałem skomentować Chorwację, ale tam jakoś nie ma formularza (Wax?)
Strasznie użyłeś z tymi szprychami! Masakra! W ogóle podziw za tę wyprawę, ale te szprychy to już przesada! Pamiętam, że miałem podobnie (choć nie aż tak), kiedy mój Schwinn był piękny i młody. Może w tamtych czasach nie umieli robić przyzwoitych seryjnych kół…? A może nadal nie umieją, tylko ja żadnego seryjnego tylnego koła pod sakwy nie kupiłem od lat? 😉 (a wkrótce będe musiał! :p)
W każdym razie jakoś tak od 2008 zawsze wożę w kierownicy zapasowe szprychy. I chyba mnie sie nigdy nie przydały (chociaż chyba raz Danielowi w Alpach w 2010 – ale nie pamiętam, czy to była moja szprycha 🙂