Wyprawka Roztoczańska
– Lipowiec koło Zwierzyńca
We wstępnym wpisie do tej
strony wspominałem o forum podrozerowerowe.info. Organizujemy na tym forum
czasem imprezy o nazwie „wyprawka”. Polega to na tym, że umawia się kilka,
kilkanaście lub więcej osób na wyjazd w określone miejsce. Przyjeżdżamy ( czym
kto może, ale najchętniej rowerami) w piątek po południu lub wieczorem. Śpimy w
namiotach, lub jakiejś agroturystyce, czy pensjonacie. Wieczorem tradycyjne
spotkanie integracyjne. W sobotę po śniadaniu grupowy wyjazd rowerowy zaplanowaną
wcześniej trasą, chętnie coś zwiedzamy po drodze, nie mniej chętnie jakiś obiad
po drodze jemy. Po powrocie na miejsce – utrwalamy integrację. W niedzielę
wspólne śniadanie i rozjeżdżamy się do domów, w wielu przypadkach odległych.
Więc jeśli będę gdzieś tutaj jeszcze o wyprawce pisał, to tego typu imprezę
będę miał na myśli.
W marcu jak…w lodówce
Wyprawka
planowana od dłuższego czasu. Wielka była chęć, aby gdzieś w końcu na jakąś
forumową imprezę wyruszyć. Prognozy pogody były coraz gorsze. W środę wieczorem
na ICM przestał straszyć śnieg. Jedynie deszcz będzie padał, temperatura 5
stopni w porywach – tych porywach w górę. To już prawie sukces. Męska decyzja –
jadę! Wyruszę rowerem w piątek po pracy. Zwolnię się o godzinie 11.00 bo mam
sporo nadliczbowych w tym miesiącu, szybko spakować się, zjeść i w drogę.
Jakieś 110 km, wczesnym wieczorem będę na miejscu.
Piątek.
Życie jest jednak pełne niespodzianek. O godzinie 10.45 w piątek (trzynastego
marca) dostaję przez telefon długo wyczekiwaną wiadomość. Mam załatwioną nową
pracę!!! Czekają na mnie, zapraszamy, etc. No to pięknie. Zamiast wyjść z
roboty rozmawiam z obecnym szefostwem o rozwiązaniu umowy o pracę za
porozumieniem stron. Są trochę zdziwieni, ale dogadujemy się. Potem na rower i
pędzę do tych, co będą mieli niewypowiedziane szczęście zatrudniać mnie już
niedługo. Krótka wizyta w dziale kadr, bardzo wstępne formalności i … do domu
wreszcie z półtoragodzinnym opóźnieniem. Pakuję się w tempie strażaka pędzącego
do pożaru, zjadam coś i w drogę.
Wyruszam trochę przed 14.00. Oczywiście pada deszcz. Dzisiaj jednak byle co
mnie nie zatrzyma. Pędzę z uśmiechem na ustach i ze skrzydłami u ramion. Przed
Stalową Wolą, po jakichś 30 km stwierdzam, że jednak w stopy mi chłodno.
Zakładam ochraniacze na buty.
Przyjemne ciepełko. Tak z pół godziny, bo później już wszystko przemokło.
Trochę za półmetkiem zajeżdżam na stację benzynową zatankować jakieś
kalorie. Dwa razy Prince Polo XXL, pół litra koli. Ludziska przyglądają mi się
z … nazwijmy to „dużym zainteresowaniem”. Kurtka przemoczona, po spodniach
jakoś tego nie widać, z kasku skapuje woda. Rękawiczki wyżąłem w toalecie, idą
do sakwy, a stamtąd wyciągam następne – suchutkie jak pieprz, ciepłe, przyjemne
w dotyku. Sama radość, przynajmniej ciepło w dłonie. Robi się coraz ciemniej,
włączam wszelkie świecidełka i pędzę przez lasy, zbliżam się do Biłgoraja.
Morale mi z powodu rękawiczek podskoczyło, myślę sobie – choroba, tak fajnie
się jedzie a tu raptem jeszcze ze 30 km i po wszystkim. Deszcz jednak
pracowicie robi swoje. Temperatura też bez szału, aż 2ºC. W Biłgoraju krótki
dystans absolutnie przestał mnie martwić. Zaopatrzyłem się w piwo i po trzech
kwadransach byłem na miejscu.
Jadąc myślałem sobie – dziewięć osób potwierdziło obecność, cudów nie ma,
połowa wymięknie. A tu nic z tych rzeczy – wszyscy się zameldowali. No, no …
Sobota.
Prognozy meteo mówią, że z rana ma padać, potem ma być poprawa, cieplej i bez
deszczu. Pierwszą część zgadli w stu procentach. Lało jak wczoraj. Poprawa
pogody natomiast przesuwała się w czasie. Lało cały dzień. Wyruszyliśmy jednak
w samo południe, w ośmioro wspaniałych. Okolice bardzo sympatyczne, szkoda, ze
wokół szaro, mokro i zimno. Najlepiej było jak się zatrzymaliśmy pod wiatą na
odpoczynek i gorącą herbatę z termosu. RDK uporczywie kolekcjonował gminy.
Jeszcze pod wieczór kombinował, żeby Krasnobród jakoś zaliczyć, ale tu już był
zdecydowany sprzeciw reszty wycieczki – jedziemy najkrótszą drogą do Zwierzyńca
na zasłużony obiad i następnie do Lipowca. Około godziny 18.00 byliśmy na
miejscu. Intensywnie zaczęliśmy się ratować przed przeziębieniem. Na początek
poszło grzane piwo przyrządzone przez Tereskę.
Super!!! Następnie dla utrwalenia tych pozytywnych skutków dwie butelki nalewki
od gospodarza. Wyborne. Jedna nalewka była z aronii, malin i czarnej porzeczki.
Druga ze śliwek, wiśni i mirabelek. Oczywiście wszystko to potraktowane
spirytusem, jednym z lepszych rozpuszczalników jakie istnieją w przyrodzie.
Humory dopisywały, kuracja okazała się skuteczna, rozmowom nie było końca.
Nawet odbyła się krótka lekcja brydża.
Mam nadzieję, ze trójka kursantów coś tam zapamięta z moich nauk.
Niedziela.
Nie, no dzisiaj to już ma być suchutko, cieplutko i słonecznie. Rado nawet
proponuje wyruszać do domów bardzo wcześnie, żeby wszyscy przed upałem zdążyli.
Rzeczywiście rano stwierdziliśmy, że pomimo chmur i ogólnie panującej szarości
to jednak nie jest już deszcz, a jedynie powietrze jeszcze z lekka wilgotne.
Po śniadaniu – koniec wyprawki. Rozjeżdżamy się do domów. Wyruszam przed 10.00
jako jeden z ostatnich. Już po dwóch kilometrach pierwszy postój – zdejmuję
kurtkę – tak dogrzało. Dziewięć stopni! Całą drogę nie spadła mi ani kropla
deszczu, a zdarzało się, ze słońce świeciło momentami. Krótko po piętnastej
byłem w domu. O ile dobrze rachuję – szósta moja wyprawka z naszego forum
dobiegła końca.
Dziękuję wszystkim
uczestnikom za miłe towarzystwo. Poznałem aż troje nowych forumowiczów.