Wyprawka Roztoczańska 13-15.03.2015

Wyprawka  Roztoczańska – Lipowiec koło Zwierzyńca

We wstępnym wpisie do tej strony wspominałem o forum podrozerowerowe.info. Organizujemy na tym forum czasem imprezy o nazwie „wyprawka”. Polega to na tym, że umawia się kilka, kilkanaście lub więcej osób na wyjazd w określone miejsce. Przyjeżdżamy ( czym kto może, ale najchętniej rowerami) w piątek po południu lub wieczorem. Śpimy w namiotach, lub jakiejś agroturystyce, czy pensjonacie. Wieczorem tradycyjne spotkanie integracyjne. W sobotę po śniadaniu grupowy wyjazd rowerowy zaplanowaną wcześniej trasą, chętnie coś zwiedzamy po drodze, nie mniej chętnie jakiś obiad po drodze jemy. Po powrocie na miejsce – utrwalamy integrację. W niedzielę wspólne śniadanie i rozjeżdżamy się do domów, w wielu przypadkach odległych.
Więc jeśli będę gdzieś tutaj jeszcze o wyprawce pisał, to tego typu imprezę będę miał na myśli.

W marcu jak…w lodówce 

Wyprawka planowana od dłuższego czasu. Wielka była chęć, aby gdzieś w końcu na jakąś forumową imprezę wyruszyć. Prognozy pogody były coraz gorsze. W środę wieczorem na ICM przestał straszyć śnieg. Jedynie deszcz będzie padał, temperatura 5 stopni w porywach – tych porywach w górę. To już prawie sukces. Męska decyzja – jadę! Wyruszę rowerem w piątek po pracy. Zwolnię się o godzinie 11.00 bo mam sporo nadliczbowych w tym miesiącu, szybko spakować się, zjeść i w drogę. Jakieś 110 km, wczesnym wieczorem będę na miejscu.

Piątek.

Życie jest jednak pełne niespodzianek. O godzinie 10.45 w piątek (trzynastego marca) dostaję przez telefon długo wyczekiwaną wiadomość. Mam załatwioną nową pracę!!! Czekają na mnie, zapraszamy, etc. No to pięknie. Zamiast wyjść z roboty rozmawiam z obecnym szefostwem o rozwiązaniu umowy o pracę za porozumieniem stron. Są trochę zdziwieni, ale dogadujemy się. Potem na rower i pędzę do tych, co będą mieli niewypowiedziane szczęście zatrudniać mnie już niedługo. Krótka wizyta w dziale kadr, bardzo wstępne formalności i … do domu wreszcie z półtoragodzinnym opóźnieniem. Pakuję się w tempie strażaka pędzącego do pożaru, zjadam coś i w drogę.
Wyruszam trochę przed 14.00. Oczywiście pada deszcz. Dzisiaj jednak byle co mnie nie zatrzyma. Pędzę z uśmiechem na ustach i ze skrzydłami u ramion. Przed Stalową Wolą, po jakichś 30 km stwierdzam, że jednak w stopy mi chłodno. Zakładam ochraniacze na buty.
Przyjemne ciepełko. Tak z pół godziny, bo później już wszystko przemokło. Trochę za  półmetkiem zajeżdżam na stację benzynową zatankować jakieś kalorie. Dwa razy Prince Polo XXL, pół litra koli. Ludziska przyglądają mi się z … nazwijmy to „dużym zainteresowaniem”. Kurtka przemoczona, po spodniach jakoś tego nie widać, z kasku skapuje woda. Rękawiczki wyżąłem w toalecie, idą do sakwy, a stamtąd wyciągam następne – suchutkie jak pieprz, ciepłe, przyjemne w dotyku. Sama radość, przynajmniej ciepło w dłonie. Robi się coraz ciemniej, włączam wszelkie świecidełka i pędzę przez lasy, zbliżam się do Biłgoraja. Morale mi z powodu rękawiczek podskoczyło, myślę sobie – choroba, tak fajnie się jedzie a tu raptem jeszcze ze 30 km i po wszystkim. Deszcz jednak pracowicie robi swoje. Temperatura też bez szału, aż 2ºC. W Biłgoraju krótki dystans absolutnie przestał mnie martwić. Zaopatrzyłem się w piwo i po trzech kwadransach byłem na miejscu.
Jadąc myślałem sobie – dziewięć osób potwierdziło obecność, cudów nie ma, połowa wymięknie. A tu nic z tych rzeczy – wszyscy się zameldowali. No, no …

Sobota.

Prognozy meteo mówią, że z rana ma padać, potem ma być poprawa, cieplej i bez deszczu. Pierwszą część zgadli w stu procentach. Lało jak wczoraj. Poprawa pogody natomiast przesuwała się w czasie. Lało cały dzień. Wyruszyliśmy jednak w samo południe, w ośmioro wspaniałych. Okolice bardzo sympatyczne, szkoda, ze wokół szaro, mokro i zimno. Najlepiej było jak się zatrzymaliśmy pod wiatą na odpoczynek i gorącą herbatę z termosu. RDK uporczywie kolekcjonował gminy. Jeszcze pod wieczór kombinował, żeby Krasnobród jakoś zaliczyć, ale tu już był zdecydowany sprzeciw reszty wycieczki – jedziemy najkrótszą drogą do Zwierzyńca na zasłużony obiad i następnie do Lipowca. Około godziny 18.00 byliśmy na miejscu. Intensywnie zaczęliśmy się ratować przed przeziębieniem. Na początek poszło grzane piwo przyrządzone przez Tereskę.
Super!!! Następnie dla utrwalenia tych pozytywnych skutków dwie butelki nalewki od gospodarza. Wyborne. Jedna nalewka była z aronii, malin i czarnej porzeczki. Druga ze śliwek, wiśni i mirabelek. Oczywiście wszystko to potraktowane spirytusem, jednym z lepszych rozpuszczalników jakie istnieją w przyrodzie. Humory dopisywały, kuracja okazała się skuteczna, rozmowom nie było końca. Nawet odbyła się krótka lekcja brydża.
Mam nadzieję, ze trójka kursantów coś tam zapamięta z moich nauk.

Niedziela.

Nie,  no dzisiaj to już ma być suchutko, cieplutko i słonecznie. Rado nawet proponuje wyruszać do domów bardzo wcześnie, żeby wszyscy przed upałem zdążyli. Rzeczywiście rano stwierdziliśmy, że pomimo chmur i ogólnie panującej szarości to jednak nie jest już deszcz, a jedynie powietrze jeszcze z lekka wilgotne.
Po śniadaniu – koniec wyprawki. Rozjeżdżamy się do domów. Wyruszam przed 10.00 jako jeden z ostatnich. Już po dwóch kilometrach pierwszy postój – zdejmuję kurtkę – tak dogrzało. Dziewięć stopni! Całą drogę nie spadła mi ani kropla deszczu, a zdarzało się, ze słońce świeciło momentami. Krótko po piętnastej byłem w domu. O ile dobrze rachuję – szósta moja wyprawka z naszego forum dobiegła końca.

Dziękuję wszystkim uczestnikom za miłe towarzystwo. Poznałem aż troje nowych forumowiczów.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top