Gminy 2022

W 2021 roku miałem problemy zdrowotne. Badzo mało jeździłem rowerem. Nie odwiedziłem ani jednaj nowej dla mnie gminy. Nadszedł rok następny, pora odrabiać straty. Zacząłem od ściany wschodniej.

 

Podlasia czar   06 – 14.06.2022

Polska B, ściana wschodnia, a jednocześnie najbardziej przez krajowych podróżników ceniona część kraju. Mało skażona cywilizacją, mająca w sobie jeszcze coś z ducha dawniejszych czasów. Bocianów tu więcej niż gdzie indziej, przestrzeni trochę więcej, pustkowia przez wiele kilometrów się ciągnące, sklepu czasem przez dwie godziny nie uświadczysz. Pojechałem ostatnie gminy z regionu pozaliczać. Logistykę zaczynałem pół roku wcześniej opracowywać. Był strach, że stan wyjątkowy zafundowany nam przez sąsiadów ze wschodu nie pozwoli na swobodne poruszanie się po okolicy. Potem przyszło jeszcze gorsze, bo wojna na wschodzie. Jakoś latem obawy ucichły, przyzwyczailiśmy się trochę  – pojechałem. 

Bociany stoją blisko drogi i nie reagują na przejeżdżające auta. Natomiast zatrzymujący się rowerzysta wzbudza jednak niepokój. Po chwili odleciały. Było ich tam dwanaście sztuk.

Okolica gminy Kobylin-Borzymy. Oryginalne, najczęściej dwuczłonowe nazwy miejscowości. Inwencja ludzka nie zna granic. Nazwy zapewne wynikają z jakichś lokalnych zwyczajów i trendów – przyjezdni, a więc nie wtajemniczeni mogą się jedynie dziwić.

Dużo tu budynków z serii „śwat, który ginie”.

 Planując wyjazd miałem założenie – unikać dróg krajowych. Ruch tam duży, o niebezpieczeństwo nietrudno, do tego hałas, spaliny… Kręty szlak gminny uzupełniały różne objazdy dróg krajowych, a jazda po nich miała być ograniczona do minimum. Weryfikacja przyszła dość szybko. Trzeciego i czwartego dnia radosna jazda po uroczych bezdrożach nadszarpnęła moje siły  i pochłonęła sporo z budżetu czasu przeznaczonego na ten wyjazd. 

Podobno to góry są solą kolarstwa, ale bruki też potrafią zapewnić moc wrażeń.

     Następnie szuter i niebawem piach już regularny

                  … no i polami, miedzami…

              …no i ściernisko jako najlepszy wybór

Takich spotkań z różnymi drogami było jeszcze trochę. Złościło mnie to, bo nie przepadam za pchaniem roweru, ale z czasem stwierdziłem, że właśnie mam przygodę po prostu. Taka jest gminna rzeczywistość i trzeba ją poznać. Gdyby kolejne rządy poprawiły wszędzie stan dróg i gminy połączone zostały wstęgą komfortowych dróg bardzo szybkiego ruchu, to być może należałoby powołać do życia stronkę omińgmine.pl. Tak naprawdę to zadupia są najcenniejsze w tych wyjazdach.

Jadę dalej

Jednym z celów mojego wyjazdu było Jedwabne. Kolejny temat będący przyczyną do podziałów  w naszym społeczeństwie. Nie wnikam tu w szczegóły, nie oceniam.

Napis na tablicy:

Ten naród żył z nami przez pokolenia, ramię w ramię, na tej samej ziemi, która stała się jakby nową ojczyzną jego rozproszenia. Temu narodowi zadano straszliwą śmierć w milionach synów i córek. Najpierw napiętnowano ich szczególnym piętnem. Potem zepchnięto ich do getta w osobnych dzielnicach. Potem wywożono do komór gazowych zadając śmierć tylko za to, że byli synami i córkami tego Narodu. Mordercy czynili to na naszej ziemi, może dlatego, aby ją zhańbić. Ale nie można zhańbić ziemi śmiercią niewinnych ofiar. Przez taką śmierć ziemia staje się świętą relikwią.

 

                                                                 Jan Paweł II

 

 

 

Z miast mijanych po drodze największe wrażenie zrobił na mnie Tykocin. Nawet wyboiste bruki na miejskich ulicach jestem w stanie jakoś wybaczyć gospodarzom miasta i konserwatorowi zabytków. Być może wpływ na pozytywne wrażenia miało też dobre drugie śniadanie zjedzone w pięknych okolicznościach. To tylko okoliczności, śniadanie pojawiło się chwilę później.

                                                         Tykocin. Synagoga i fragment jej wnętrza. 

Po sześciu dniach jazdy dotarłem do Filipowa, najbardziej na północ położonej z zaplanowanych gmin. Zostały trzy dni na jeszcze kila gmin z Mazur i powrót do domu. Miałem szczęście do pogody. Podczas dziewięciu dni, jedynie około czterech godzin jechałem w deszczu i to nie takim całkiem dużym. Nocowałem między innymi w namiocie.

Kupiony przez znajomego w Internecie. Tani – 55 zł. Lekki – około 1 kg. Dzięki jego małemu rozmiarowi mogłem spakować się w jedynie dwie sakwy. Nie sprawdził się. Kondensacja pary wodnej w nocy i ciut za krótki. Od wilgotnych ścianek albo mokry śpiwór w nogach, albo mokra głowa. Spałem też w ogrodowej altance. Legalnie.

Spałem też w agro i w hotelach. Ceny poszły wyraźnie w górę w porównaniu do poprzednich wyjazdów. Raz trafił się tańszy zajazd, no ale standard i czystość odpowiadały cenie.

 Drogi, drogi… Do Ełku docierałem i nagle za Wieliczkami … stop. Kilku takich w czarnych mundurkach, zatrzymują i mówią, że dalej nie można bo rajd automobilowy. Zablokowana cała okolica, wszystko co widać na mapach. Nie ma możliwości objazdu. Do wieczora, a było południe.
Pozłościłem się, nagadałem im, a po odpoczynku nóg i głowy wróciłem do Olecka i pojechałem krajówką DK65. Ruch był znikomy. Do Ostrowii Mazowieckiej natomiast docierałem drogą wojewódzką DW677 od Śniadowa. Niedzielne popołudnie, powrót do Warszawy z weekendu. Auto za autem na dużej szybkości. Szpaler. Nieustający hałas. Brrrr…  

Jeszcze perełki z powrotu przez Lubelszczyznę.

 Dziewiątego dnia późnym popołudniem dotarłem do Annopola. Lubię powroty. 
Jeszcze mapka trasy. W rzeczywistości było 1236 km. Plan nie uwzględniał dojazdów do miejscówek, do sklepów…

https://ridewithgps.com/routes/39826920

 

Jeszcze mapka zdobytych gmin. To te żółte.

Mazury  05 – 19.07.2022

Druga z zaplanowanych na ten rok wycieczek po gminy. Dziś wyruszam. Raniutko jeszcze autem do Sandomierza w sprawach zdrowotności. Szybki powrót, pakowanie – jestem gotów, a tu deszcz za oknem. Przeczekam trochę. Zrobiło się południe, deszcz zmalał – jadę! Jadę już z pół godziny, deszczyk siąpi, auta jadą z naprzeciwka. Siedzą kierowcy za kierownicami i myślą  „ ale się wybrał, no – nie zazdroszczę mu”. A ja jadę uśmiechnięty i szczęśliwy, bo wreszcie jadę, bo śmigam po śladzie gpx stworzonym tygodnie temu, mam to na co długo czekałem.  Po co mi to wszystko? Po co mi te gminy? Jadę po Warmii – teren teoretycznie turystyczny, a mijam wsie gdzie o sklep trudno, między wioskami  długie kilometry pustkowia, jakoś z Bieszczadami mi się to kojarzy. Raczej z tymi przysłowiowymi, bo cywilizacji tam coraz więcej. Te pustkowia to jednak pola uprawne. Kukurydza, pszenica, rzepak. Rzepak, pszenica, kukurydza. Ciągle i w kółko. Pszenicę czasem zastępują jęczmień, żyto, owies. Gdy w czerwcu jechałem przez Podlasie dominowały łąki. Gdy jadę przez Lubelszczyznę dominują sady. Jabłonie, wiśnie, morele i całkiem niskopienne porzeczki, maliny, aronia.                                                                                                                           

 Szósty dzień jazdy. Prognozy przewidują deszcz około południa. Rzeczywiście. O dziesiątej znalazłem się we wsi Pakosze, gmina Pieniężno. Spadł deszcz, dopiero po dłuższej chwili było się gdzie schować. Już przemoczony wpadłem do wiaty.  Deszcz przeszedł w ulewę i z krótkimi przerwami padał cztery godziny. Przebrałem się, wypiłem herbatę, kawę, pospałem na stole chyba z godzinę…  Bardzo przyjemna wiata.       

Gdzieś na etapie do Elbląga jadę po bruku, robi się pod górkę i to coraz bardziej, już osiem procent, a chamskie kocie łbiska wyszczerzają kły coraz bardziej, prędkość maleje drastycznie – schodzę z roweru, bo utrata równowagi blisko. Oj, dawno mi się nie zdarzyło podprowadzać roweru pod górkę!  Blaski i cienie. Cienie i blaski. Kilka dni później zasuwam do Ostródy dawną drogą DK7. Trochę obok leci S7, więc tutaj komfort i pustki. Co kwadrans mignie jakieś auto. Do tego słońce i wiatr w plecy. Szał. W Ostródzie odwiedzam przyjaciół jeszcze z Nowego Sącza. Ola pięknie maluje – mam jej obrazek na ścianie w swojej galerii. To są „Brzozy w Gettingen”  

Poprzednio byłem u nich dwanaście lat temu, gdy wracałem z wycieczki rowerowej  „Na kawę do Remigiusza”. Jest wątek tej wycieczki na forum

Turystyka. Wycieczki rowerowe. Wyprawy i włóczęgi rowerowe. Co zwiedziłeś? – pytają. Nie tak znowu wiele. Mamy tu na forum Dziadka. On posługuje się terminem „zwiedzanie przez obecność”.   U mnie często też tak wychodzi. W zabawie rowerowej najbardziej rajcuje mnie połykanie przestrzeni. Doszło zaliczanie gmin. Chcę je mieć wszystkie przy założeniu, że unikam podwożenia roweru pociągiem czy autem. Zostało ich jeszcze 275 i to takich dalekich, dalekich… Czas płynie… Latka lecą… Możliwości się kurczą… Muszę się spieszyć.    Był jednak plan zwiedzania. Dwa punkty. Po pierwsze przekop Mierzei Wiślanej. Dzieło inżynierskie. Dzieło polityczne. Na pierwszy rzut oka – jakiś taki malutki ten przekop. 

          Patrzysz w lewo – zaraz Zalew Wiślany

              Patrzysz w prawo – zaraz Bałtyk.

To jednak miliony kubików przerzuconego piachu, wiele, wiele ton wylanego betonu. Jest wrażenie nowoczesności, estetyki, solidnej roboty. Trochę nie wierzę w gospodarczą opłacalność przekopu, w jasną przyszłość portu w Elblągu. Zalew jest płytki. Pod względem politycznym jednak – biorąc pod uwagę wojnę na wschodzie, to uniezależnienie się od Rosji jest po prostu bezcenne. Nie będą decydowali czy wolno naszym jednostkom wpływać na Zalew czy też nie.                                                    

 Niedaleko od przekopu Krynica Morska – najdalsza gmina tego wyjazdu. Cykam fotkę roweru przy odpowied – nim znaku drogowym, wjeżdżam trochę  w gminę, odwiedzam Bałtyk, plażę i … pędzę z powrotem. Po południu będę w Malborku.

Drugi punkt w planie zwiedzania – Malbork.

Moje historyczne zainteresowania kazały mi jednak poświęcić czas na tak znakomity obiekt. Udało się. Byłem tam co prawda w poniedziałek, a więc dzień gdzie całkowite zwiedzanie jest niemożliwe, ale ponad dwugodzinny spacer z przewodnikiem po zamku dał dużo. Pozwolił docenić kunszt i maestrię budowniczych, oraz ogrom przedsięwzięcia. Zdjęć nie robiłem wiele. Myślę, że jest ich w Internecie dużo i to lepszych jakościowo niż ja bym napstrykał telefonem.                                                                           

                             No a co z przygodą? Były przygody? Pomijając zaskoczenia nagłym brukiem lub piaszczystym szutrem coś tam było. Gmina Jonkowo pod Olsztynem. Kończy się kolejny podjazd, wrzucam łańcuch na środkową tarczę. Coś chrobocze, łańcuch przeskakuje z tarczy na tarczę – nic z tego, tak nie pojedzie. Ponowna próba – to samo. Przyglądam się tarczom i widać, że druga jest wygięta na długości kilku zębów, więc  łańcuch z niej spada. A to najbardziej uniwersalna i najbardziej potrzebna mi na tym wyjeździe tarcza. Myślę o serwisie rowerowym – Olsztyn nie tak daleko, ale trzeba zmienić trasę, godzina już późna, więc pewnie dopiero jutro jakaś wymiana tarczy, lub całej korby by była możliwa. Zatrzymuję się w centrum Jonkowa – sakwy na trawnik, rower do góry kołami i oglądam miejsce uszkodzenia. Nie jest tak źle! Wyciągam młotek z sakwy (sic!), walę w krzywą tarczę i po kilku minutach mogę jechać dalej. Szczęście w nieszczęściu, że wykrzywienie poszło w stronę zewnętrzną, więc mogłem to naprawić młotkiem. Skąd młotek? Wożę go od lat, służy do wbijania śledzi namiotowych w ewentualnie twardy grunt. Przydaje się. Skąd w ogóle to wykrzywienie? Wydedukowałem, że jechałem niedawno po szutrze dość mocno zapiaszczonym, często przerzutki używałem, najwidoczniej gdy zrzucałem z tarczy największej na środkową łańcuch jakimś cudem wpadł między tarcze i wykrzywił środkową na zewnątrz. Innego wytłumaczenia nie widzę.                                                                                                   

 Dość ciekawy nocleg przytrafił mi się pewnego dnia. Zbliżał się wieczór (z założenia jeździłem do godziny 19.00) więc trzeba się rozglądać za miejscówką do spania. Widzę reklamę – Stadnina koni, agroturystyka, odległość 300 metrów – jadę sprawdzać. Mają dużo gości, ale jest wolny domek holenderski za jakieś dwie stówy. Sporo. Pytam, czy nie pozwolą mi rozbić namiotu na dużym placu. OK. Pozwolą. A jakbym chciał, to jest takie lokum, coś jak większa ambona myśliwska i mogę tam kimnąć. Było całkiem dobrze, a rano mogłem szybciutko zwinąć cały kram i już przed siódmą  jechałem dalej. Jeszcze ciekawostka – oryginalny „mural” w Gietrzwałdzie. Już po zakończeniu wyjazdu dowiedziałem się, że ów mural to tak naprawdę jest deskal i jest takich prac pana Andrejkowa w Polsce całkiem sporo. 

                     Noclegownia w stadninie

       Deskal Arkadiusza Andrejkowa w Gietrzwałdzie  

No i krótkie podsumowanie. Czternaście dni jazdy plus jeden dzień odpoczynku w dniu przedostatnim. Przejechane trochę ponad 1800 km, podjazdy około 9600 m licząc w pionie. Dorzuciłem 69 gmin do kolekcji. Zamknąłem sprawę w trzech województwach: Mazowieckim, Kujawsko-Pomorskim i Warmińsko-Mazurskim. To zielone gminy na poniższym obrazku.

Śląsk    25.08 – 03.09.2022

Zakończyłem wyjazd po Śląskie gminy. Można powiedzieć, że z sukcesem, bo zrealizowałem plan. W ostatniej chwili dołączył do wyjazdu Borafu, któremu posypały się inne plany urlopowe. Jeździliśmy razem pięć dni. Dało się zauważyć różnicę w naszym podejściu do takich wyjazdów. Ja raczej napierałem, Borafu woli bardziej kontemplacyjną jazdę, jednak dało się konsensus znaleźć. Miałem ograniczenie czasowe, a zależało mi na zaliczeniu planu, więc dziękuję bardzo za ten konsensus nie do końca taki łatwy, choć zawsze na biwaku wieczornym porozumienie było pełne.  

Zadziałało wyraźnie coś, co nazywam magią naszego forum. W Tychach zaprosiła nas do siebie Marg. Najwyraźniej wie dziewczyna coś o wyjazdach rowerowych, bo było u niej wszystko co trzeba plus jeszcze trochę. Piękny wieczór i rozmowy długo w noc.
Już jadąc samemu w kierunku domu odwiedziłem Yoshka i Magię. Wyruszając tego dnia rano nie miałem pojęcia dokąd dojadę i po południu zorientowałem się, że to będą Strzelce Opolskie. Był telefon, szybka decyzja i wylądowałem u nich na noc. Tutaj posłużę się cytatem z Okudżawy: „Więc, czym chata bogata! Darujcie, że progi tak niskie…” Znów trudo było się rozstać.
Znowu przejechałem kawałek naszego kraju. Południe województwa śląskiego bardzo ładne, dużo lasów, dobre drogi. Byliśmy trochę rozczarowani Beskidem Żywieckim. Być może dużo remontów dróg psuło nam wrażenia. Remonty to jednak samo dobro na przyszłość.  
 Podsumowując: w ciągu dziesięciu dni przejechałem trochę ponad 1200 km, dorzuciłem do kolekcji 58 nowych gmin. Doszły dwa województwa zaliczone w całości: śląskie i małopolskie.

Oto link do mapki z trasą: https://ridewithgps.com/routes/40275545

Tutaj obrazek z tegorocznymi gminami, z czego te niebieskie to ostatni wyjazd.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top